Strona glownaJaponia
Czy wiesz ze...
Sam widzialem
Artykuły
Zielona Herbata
Język
GaleriaTest
O stronieLinkiKontakt
Księga Gości
Forum

Jak zostałem przemytnikiem heroiny.

Historia ta tylko poniekąd odnosi się do moich doświadczeń związanych z podróżowaniem do Japonii, niemniej jednak wydaje mi się być na tyle ciekawa, iż nie odmówiłem sobie przyjemności jej opowiedzenia.

Całe zdarzenie miało miejsce na początku 2006 roku, kiedy to w trakcie moich studiów w Melbourne, po zaliczeniu jakimś cudem drugiego semestru, poleciałem w odwiedziny do mojej serdecznej Przyjaciółki w Osace.
 
Na prośbę dobrej znajomej obiecałem wrócić do Australii z laleczką kokeshi, które to Ona namiętnie kolekcjonuje. Chodząc po jednym z tokijskich kiermaszy, znalazłem u takiej starszej, przemiłej i wzbudzającej zaufanie pani, kolekcję przepięknych kokeshi. Nie zastanawiając się ani sekundy zakupiłem najładniejszą (z tych najtańszych oczywiście:-), poprosiłem o zapakowanie (ach jak oni pięknie wszystko pakują w Japonii!) i problem zakupu prezentu miałem z głowy.

Podarunek włożyłem w mój główny bagaż, wsiadłem w samolot i spokojnie odleciałem do Australii. W czasie lotu, racząc się wytrawnym winem z kartonu, wspominałem wszystkie przygody, które jeszcze na długo zostaną w mojej pamięci.

Wreszcie doleciałem do Melbourne. Co jak co, ale takiej kontroli na lotniskach to chyba nie ma nigdzie na świecie jaki w Australii. Totalny zakaz wnoszenia jakichkolwiek ciał obcych mogących przenosić zarazki, wirusy itp. Na własne oczy widziałem nieszczęśnika tłumaczącego się za błoto znajdujące się na butach, które włożył do walizki! Nie wspomnę już o dziewczynie, od której zażądali kilkaset dolarów kary za orzeszki ziemne, które jej tatuś włożył ukradkiem do walizki, żeby jej zrobić niespodziankę. No to jej zrobił. Dziewczę zanosiło się płaczem, co najmniej jakby jej powiedzieli, że za posiadanie paczki orzeszków dostaje 5 lat w więzieniu o zaostrzonym rygorze.

Ja spokojny jak nigdy napierałem na celników. Otworzyłem podręczny bagaż, wyciągnąłem wszystko ze środka i cierpliwie czekałem. Wysoki pan wyglądający jakby mu mieli ściąć łeb jeśli tylko przypadkiem się uśmiechnie poprosił mnie o otwarcie dużej walizki. Tak też robiłem. Jak już sobie pooglądał moją bieliznę i skarpetki, zadał pytanie “What’s this?” No to mu powiedziałem, że Kokeshi. W ułamku sekundy stwierdziłem, że nie wiele mu to mówi i uznając, że lepiej nie drażnić lwa w jego jaskini, grzecznie wyjaśniłem, co to takiego i jak to się tam znalazło.

A on na to, że musi to otworzyć, aby zobaczyć co jest w środku. Fajnie, pomyślałem sobie, starsza pani w Tokio tak ładnie zapakowała mi to cudeńko, a ten burak będzie to niweczył teraz. No, ale mus to mus. Rozerwałem opakowanie, łzy ciekły mi strumieniami z żalu po policzkach i w tym momencie ukazała się bohaterka akcji – przepiękna laleczka kokeshi.  

Australijski Rambo zaczął przyglądać się temu, co najmniej jakby to było C4 i stwierdził, że muszą ją przeskanować. A skanujcie!

Z rozkopaną walizką posadzili mnie obok jednego ze stanowisk kontrolnych i kazali czekać. Minuty leciały, z nudów zacząłem grać na PSP i oglądać inne ofiary australijskich przepisów celnych.

W tym momencie podszedł do mnie “przemiły” pan o twarzy Shreka, aby mnie poinformować, że muszą zobaczyć co jest w laleczce. Patrzyłem na niego i nie mogłem uwierzyć. O co mu chodzi? Przecież to są dwa kawałki drewna (tułów + głowa) więc co on tam chce znaleźć?! No to zapytałem co przez to rozumie, a on mi na to, że muszą wywiercić dziurę tak by pobrać próbkę materiału ze środka…. W tym momencie miałem dosyć, tatuaże mi pospadały, a minę miałem jakbym miał zaraz rodzić. Mówię mu, że nie będzie mi niszczył prezentu za 300 dolarów (przesądziłem o 250 dolarów, no ale trzeba mieć fantazje) i lepiej niech zejdzie na ziemie. Niestety prawo, gaz łzawiący i pała były po jego stronie.

Zostało mi siedzieć cicho i nic nie mówić. Po kilkunastu minutach znowu przyszedł do mnie ten troglodyta i powiedział przemiłym głosem, że pobrali próbkę, zrobili badania i wyszło im, że w środku jest… heroina!!! Najpierw pomyślałem, że mój angielski coś szwankuje bo usłyszałem HEROINA, tak wiec zapytałem jeszcze raz Shreka, a on potwierdził to co usłyszałem wcześniej - heroina. Nogi się pode mną ugięły, pot pojawił na czole, żel spłynął z włosów. Pomyślałem sobie, że robią ze mnie bohatera programu “Granice”, tak więc udaję głupiego, a nawet rozbawionego. Zapytałem się czy mu się czasem próbki nie pomyliły bo na takie żarty to nie mam czasu ani zdrowia. Szybko mnie postawił do pionu, mówiąc, że mam siedzieć cicho i czekać na wyniki drugiego testu. No to siedzałem i myślałem sobie, że jeśli ta babcia wsadziła mi heroinę w tę laleczkę to ja już we wszystko uwierzę.

Na dalszy rozwój sytuacji czekałem w towarzyskie osobnika, który patrzył na mnie co najmniej jak na przywódcę Al-kaidy. Po kilku minutach przyszedł Shrek i zaczął takimi to słowami “Wszystko co teraz powiesz może zostać wykorzystane przeciwko tobie w sądzie, masz prawo do kontaktu z Konsulem….”

Nie macie pojęcia jak się wtedy czułem. Drugi test ewidentnie potwierdził, że jestem “przemytnikiem heroiny” i wtedy dopiero się zaczęło. Czekając na przybycie funkcjonariuszy z sekcji narkotykowej, Shrek i jego ekipa zaczęli mnie dręczyć pytaniami typu “Od kogo to masz?!”, “Dla kogo pracujesz?!” etc. Straszyli więzieniem, mówili, że mam przeje… że mam teraz poważny problem i lepiej żebym zaczął gadać. I co ja im miałem powiedzieć? Że za wszystkim stoi staruszka sprzedająca pamiątki na straganie w Tokio i nie sądziłem, że może być przywódcą kartelu narkotykowego?!

Do tego jeden z nich zaczął się bawić moim telefonem komórkowym stwierdzając, że muszą go sprawdzić…. No to już po mnie pomyślałem sobie. Trzy tygodnie wcześniej kupiłem go na ulicy od przypadkowego przechodnia, który był tak pijany, że nawet nie był w stanie powiedzieć ile pieniędzy za niego chce.

Po kolejnych 10 minutach przyprowadzili takiego dużego pieska, który zaczął obwąchiwać walizkę, laleczkę a na końcu mnie. Nagle zaczął wydawać jakieś osobliwe dźwięki i przyjmować dziwne pozycje. Już wiedziałem, że nic dobrego z tego nie będzie. Tak jak się spodziewałem, zostało mi obwieszczone, iż pies potwierdził wyniki testów – jestem międzynarodowym przestępcom i drug dealer’em.

Milion pytań, oskarżeń i gróźb po czym stwierdzili, że muszą przeciąć mój piękny prezent na pół, aby definitywnie i ostatecznie wyjaśnić całą sprawę. Ja inteligentnie i ze stoickim spokojem odpowiedziałem jak każdy inny zrobiłby w mojej sytuacji “A kto zapłaci za zniszczony prezent?” Shrek jak usłyszał to pytanie to myślałem, że mnie udusi gołymi rękami. Pozostało mi czekać na rezultat cięcia. Powiem Wam, że w ciągu kilku minut kilka razy przeanalizowałem moje życie i zacząłem się zastanawiałem się czy to możliwe, że mój pobyt w Australii przedłuży się o nie planowane kilka lat na koszt australijskich podatników.

W tym momencie zobaczyłem jak jeden z nich zbliża się do mnie pewnym krokiem. Już wyciągam ręce do kajdanek, zaczynam układać linię obrony na rozprawę w sądzie, a ten mówi mi, że mam spakować walizkę i mogę iść.

Dopiero na moje pytanie „Co, gdzie, jak i kiedy?” wyjaśnił mi, że komputer się pomylił, a na psa podziałała farba, którą kokeshi są malowane. Dodatkowo lalka była wysmarowana octem, którego podobno używa się do zmylenia psów przez przemytników.

Z jednej strony ulga z drugiej złość. Jeszcze przez kilka godzin nie mogłem dojść do siebie, pieniędzy za zniszczoną laleczkę oczywiście nie dostałem, a i w telewizji mnie nie pokazali.

Nigdy bym nie pomyślał, że najdłużej z tej podróży będę pamiętał lądowanie w Melbourne:-)
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. 2008-2009 by Moja Japonia